PS: W Łodzi już zaczęli szukać winnego

Strata dwóch punktów w spotkaniu z Cracovią może kosztować ŁKS spadek z ekstraklasy, a trenera Mirosława Jabłońskiego utratę posady. Chwilę po końcowym gwizdku współwłaściciele zespołu Daniel Goszczyński i Algimantas Breikstas zapowiedzieli działania, które mają uratować klub.
Goście przyjechali po punkt i cel osiągnęli. - Z każdego wyjazdu chciałbym wywozić taki rezultat - przyznał po meczu Stefan Majewski. - Jestem zadowolony z postawy defensorów, do gry których nie mam praktycznie żadnych zastrzeżeń. Mamy jednak nad czym popracować, jeżeli chodzi o grę ofensywną - dodał trener Pasów.
A w Łodzi zapowiadają naprawę, która pewnie rozpocznie się od zmiany szkoleniowca. Goszczyński i Breikstas nie tyle liczyli, co żądali w sobotę zwycięstwa. W razie niekorzystnego rezultatu, a dla będącego na przedostatnim miejscu w tabeli ŁKS takim był nawet remis, miało dojść do zmiany na stanowisku trenera. Łodzianie nie zdołali wywalczyć trzech punktów i taki scenariusz jest wielce prawdopodobny. - Musimy się poważnie zastanowić co zrobić, by poprawić grę. Według mnie, niektórzy piłkarze są źle przygotowani do rozgrywek. Zmiany są konieczne, ale do poniedziałku raczej nie podejmiemy żadnej decyzji - tłumaczył Breikstas.
Sytuacja w ŁKS jest dość napięta, nic więc nic dziwnego, że kilku osobom puściły nerwy. Goszczyński dziwił się zmianom dokonywanym przez Jabłońskiego, a nad ich trafnością i wystawionym składem zastanawiał się również Tomasz Kłos - Wcale nie zamierzam krytykować decyzji trenera, ale skoro chcemy wygrywać, to chyba powinniśmy rozpocząć mecz z dwoma napastnikami, a graliśmy w ataku z pomocnikiem. Do tego pod koniec spotkania wchodzi obrońca Adrian Woźniczka, z całym szacunkiem dla niego, bo to dobry zawodnik, ale my potrzebowaliśmy raczej wzmocnić ofensywę. Nie wiem, co o tym wszystkim sądzić? - mówił.
Na konferencji prasowej nerwy puściły również Jabłońskiemu. - Piłkarze nie są od opowiadania takich rzeczy. Mają robić, co do nich należy, a nie komentować zmiany - stwierdził poirytowany szkoleniowiec.
Łodzianie mają prawo być niezadowoleni, bo w kolejnym meczu na własnym stadionie nie potrafili wygrać. A okazji do pokonania Marcina Cabaja było wiele, w tym kilka bardzo klarownych. Indolencja W strzelecka irytuje już samych zawodników. - Może złapmy piłkę, wrzućmy ją do bramki i liczmy, że sędzia nie zauważy - mówił po meczu Arkadiusz Mysona.
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.