GK: "Lokomotywa" z Poznania nie utknęła w krakowskich zaspach
Cracovia - Lech Poznań 0:1 (0:0). Gdzie jak gdzie, ale w Krakowie widok ośnieżonej murawy, po której biegają piłkarze, nie jest niczym nowym.
Przecież co roku 1 stycznia piłkarze "Pasów" mają okazję zaprezentować się publiczności w zimowych warunkach - bywało, że i po kostki w śniegu. Ale taki obrazek w meczu ligowym to czysta paranoja. W końcu są podgrzewane płyty...
Przy ul. Kałuży ogrzewanie zostało włączone jednak zbyt późno, system okazał się niewydolny. Przecież są prognozy pogody, można było przewidzieć opady. Gdy do nich doszło w dniu meczu, było już za późno. Poza tym przez całą drugą połowę spotkania padał obfity śnieg - to spowodowało katastrofę. Stąd też widzieliśmy popisy łyżwiarsko-narciarskie, gdy zawodnicy ślizgali się po białych plamach śniegu i lodu.
Biorąc pod uwagę te okoliczności, mecz stał na bardzo dobrym poziomie, był atrakcyjny dla kibiców, choć mający nieraz kłopoty z utrzymaniem równowagi zawodnicy mogą mieć inne zdanie. Takie warunki to był dodatkowy atut Cracovii, skazywanej przed meczem na pożarcie.
Poznaniacy nie mogli w pełni zdyskontować technicznej przewagi, czując się nieswojo na takim terenie. Cracovia, która też stara się po odejściu trenera Majewskiego grać techniczną piłkę, miała oczywiście z tym kłopoty, ale wiadomo, że w starciu z tak silnym rywalem zadowalał ją remis. A taki rezultat łatwiej utrzymać, gdy drużyna się broni, a nie atakuje.
Lech nie miał szczęścia do stadionu Cracovii - ostatni raz wygrał tu ćwierć wieku temu, a ostatnie pięć jego spotkań w ekstraklasie na tym obiekcie kończyło się zwycięstwami "Pasów".
Krakowianie, którzy przed tygodniem złamali jedną z niekorzystnych dla siebie statystyk - po raz pierwszy w historii wygrali ligowy mecz w Zabrzu - teraz popsuli bilans z Lechem u siebie.
Gdyby nie Marcin Cabaj, gospodarze musieliby oswoić się z porażką znacznie wcześniej niż od 82 minuty. Golkiper "Pasów" wyszedł zwycięsko z pięciu sytuacji z zawodnikami Lecha, a w marnowaniu okazji brylowali: Lewandowski (2 razy), Peszko, Rengifo czy Wojtkowiak.
Techniczne zagrania, próba "wejścia" do bramki, to nie była dobra metoda na "Pasy". Zrozumiał to obrońca - Djurdjevic, który długo nie namyślając się, huknął z 16 m - strzał był precyzyjny i piłka przy górnej części słupka wpadła do siatki. Golkiper Cracovii był w tej sytuacji bezradny, zasłonięty przez piłkarzy swojej drużyny, i piłkę zobaczył dopiero w bramce.
A chwilę wcześniej o sensacyjny wynik mógł postarać się Pawlusiński. Najlepszy strzelec gospodarzy trafił jednak w boczną siatkę. To była piłka meczowa, jak później określał to trener Cracovii Artur Płatek. Nie byłoby to z pewnością sprawiedliwe, ale kto powiedział, że piłka taka jest właśnie?
To było spotkanie do pierwszej bramki - było widać, że kto ją strzeli, zwłaszcza w końcówce, wyjdzie z tego meczu jako zwycięzca. Odrobienie strat, składny atak - to było na śliskim podłożu praktycznie niemożliwe. Można było próbować strzałami z dystansu, co usiłował zrobić Wilk, ale uderzał niecelnie. Cracovia nie miała już możliwości, by rzucić się do frontalnego ataku, skoro zawodnicy mieli podstawowe kłopoty - z utrzymaniem się na nogach.
Po tej kolejce "Pasy" znów trafiły do strefy spadkowej, po niespodziewanym zwycięstwie ŁKS-u w Bytomiu. Punktów muszą szukać za tydzień w meczu z Jagiellonią.
Jacek Żukowski - POLSKA Gazeta Krakowska
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.