#SiemionOdSerca: Na kursie i na ścieżce
Pora już chyba przestać się krygować i spoglądać gdzieś pod nogi, jakbyśmy byli zawstydzeni naszym wysokim miejscem w tabeli - bo gdzieś z tyłu głowy czai się nadal myśl, że "to się musi kiedyś skończyć" - – pisze na Terazpasy.pl Tomasz Siemieniec, były piłkarz i kierownik Cracovii.
Mecz ze Śląskiem z ubiegłego weekendu był ostatnim naszym spotkaniem przed przerwą na kadrę. Wszyscy czekaliśmy na to starcie z niecierpliwością, bo miało ono dać nam odpowiedź na pytanie czy Cracovia faktycznie utrzyma się w gronie drużyn walczących o najwyższe cele, czy obsunie się do grupy "środka tabeli", jak miało to miejsce w przypadku zespołów Piasta i Widzewa.
Ten mecz we Wrocławiu jednocześnie kończył dla nas całą serię gier z zespołami z końca tabeli, które najprawdopodobniej za cel na ten sezon będą miały utrzymanie w Ekstraklasie: Puszcza, Stal, Śląsk.
Turbulencje po starcie
Byłem z Sekcją Turystyczną Cracovii na wyjeździe w Gorcach - a konkretnie w Szczawie - i mecz oglądaliśmy podczas obiadu u Pani Lusi. Serdecznie wszystkich z tego wyjazdu pozdrawiam.
Można powiedzieć, że ten mecz we Wrocławiu objawił nam się pod szyldem "od nienawiści do miłości", bo pierwsze minuty były trudne do przetrawienia. Jemy sobie spokojnie bardzo dobry obiadek - domowa kuchnia, siedzimy sobie w dużym pokoju, pałaszujemy pyszny rosołek - a tu raz dwa i w ósmej minucie jest 2:0 dla Śląska.
Nawet nie zdążyliśmy dobrze podyskutować jak by to było fajnie ten mecz wygrać, gdy nam ten mecz stanął kością w gardle. Zaczęliśmy rzucać mięsem, co było przy niedzielnym obiedzie co najmniej niestosowne, no ale cóż było zrobić?
Kurs na wygraną Cracovii w tym momencie był 14.00 - mało kto przypuszczał, że się nam ten mecz jeszcze tak pięknie odmieni.
Mimo wszystko jakoś się pocieszaliśmy, licząc, że uda nam się do przerwy strzelić przynajmniej kontaktową bramkę. W sumie nie czekaliśmy na to aż tak długo, bo nie minął kwadrans od drugiego gola dla Śląska, a stan meczu uległ dla nas poprawie.
Wydaje mi się, że ta bramka z rzutu karnego - wywalczonego przez nieustępliwego Rózgę, a wykorzystanego przez po raz kolejny niepewnego przy strzale, ale skutecznego Källmana pozwoliła nam ten mecz później "odzyskać". gdyby Śląsk dowiózł dwubramkowe prowadzenie do szatni to różnie to mogło potem wyglądać.
Wyrównywanie kursu
W każdym razie "im dalej w las", tym Cracovia wyglądała lepiej, a Śląsk - gorzej. Ten cały nasz come-back - w moim odczuciu - w pierwszej kolejności był zasługą naszego młodzieżowca. To on dał impuls do walki, zdobył rzut karny praktycznie "z niczego" i można powiedzieć, że ta sytuacja, w której został sfaulowany przez bramkarza gospodarzy idealnie obrazowała ideę "zawsze walczyć do końca". I "Pasy" w tym meczu - nie pierwszy zresztą raz w tym sezonie - zawalczyły do końca, skutecznie o pełną pulę.
W przerwie trener Kroczek dokonał jednej zmiany, ale po raz kolejny była to zmiana trafiona "w punkt". Przy okazji: była to także zmiana nieoczywista, bo za wahadłowego Biedrzyckiego wprowadził na boisko van Burena.
Wszystko jednak od pierwszej minuty po tej korekcie składu i ustawienia zagrało jak z nut: już na samym początku drugiej odsłony po stałym fragmencie gry Cracovia za sprawą "główki" Jugasa doprowadziła do remisu i... wkrótce potem Śląsk wpadł pod "pasiasty walec".
Mam wrażenie, że w przerwie trener Kroczek skierował teź do zawodników odpowiednie słowa, bo jeśli chodzi o te drugie 45 minut to nie jestem chyba w stanie wskazać w Cracovii ani jednego słabego punktu. "Pasy" grały swoje, jakby ktoś im w szatni przypomniał na którym są miejscu w tabeli i że powrót do Krakowa bez punktów nie wchodzi w grę.
Śląsk - gdzieś tak najdalej od minuty 60. - wydawał się zresztą pogodzony z takim właśnie losem, który go czeka. Miałem wrażenie, że piłkarze trenera Magiery wiedzą już, że nie tylko nie wygrają tego meczu, ale że grająca mądrze i konsekwentnie Cracovia w końcu przechyli szalę na swoją korzyść.
Wreszcie do tej mądrości i konsekwencji doszedł jeszcze błysk geniuszu i po kapitalnej akcji Hasić – Källman - van Buren ten ostatni skierował piłkę do siatki i wyprowadził "Biało-Czerwonych" na prowadzenie. W pełni zasłużone - to trzeba z całym naciskiem powiedzieć!
Potem jeszcze van Buren - prawdziwy "joker" w talii krakowskiego szkoleniowca - wypracował rzut karny i od 76. minuty po karnym wykonanym tym razem przez Hasića Cracovia mogła się czuć pewna swego.
Bezpieczne lądowanie
A mogła być pewna także dlatego, że bardzo pewnie funkcjonowała linia defensywna - z Glikiem, który nareszcie spełniał się dobrze w roli "dowódcy" tej formacji. Choć zabrzmi to być może dziwnie w sytuacji, gdy zespół stracił dwa gole, to jednak w drugiej połowie gra obrony była już praktycznie bezbłędna i nawet wejście z ławki Hoskonena, który w 'trybie awaryjnym" zastąpić musiał kontuzjowanego Jugasa, nic tu nam nie "namąciło" - mieliśmy w ostatnich piętnastu minutach mecz pod kontrolą.
Tym niemniej: wielka szkoda, że "Jugi", który z każdym meczem wyglądał lepiej znów nam wyleciał ze składu. Miejmy nadzieję, że nie na więcej niż trzy - cztery mecze, bo nasza ławka może jakaś krótka nie jest, ale jednak akurat walecznego Czecha po prostu na boisku by nam brakowało..
Na marginesie muszę jeszcze dodać, że według mnie sędzia Myć nie radził sobie z wydarzeniami na boisku - przynajmniej jeżeli chodzi o faule na naszych zawodnikach. Za faul na Rózdze i za faul na Hasiću zawodnicy Śląska powinni otrzymać drugie żółte kartki. I w efekcie drużyna "Wojskowych" nie powinna była kończyć tego spotkania w pełnym zestawieniu.
Pamiętam zwłaszcza minę Petkova po tym faulu na Hasiću i to powinien być najlepszy komentarz do całej sytuacji - zawodnik był pewny, że to koniec jego meczu. Sędzia jednak go oszczędził, a trener Magiera kilka minut później, w przerwie, ściągnął go z boiska.
Pewnie wtedy Cracovii byłoby jeszcze łatwiej odwracać wynik spotkania, ale jak widać - i tak sobie poradziliśmy.
Ścieżka mistrzowska
Widać zresztą w kolejnym meczu, że my się ogólnie bardzo dobrze czujemy w ofensywie. Potrafimy być skuteczni, ale tez potrafimy grać ładnie, żeby nie powiedzieć: z rozmachem. Jeżeli nieco jeszcze poprawimy i ustabilizujemy na podobnym poziomie naszą grę defensywną to rzeczywiście mamy pełne prawo myśleć w tym sezonie o medalach.
Zresztą pora już chyba przestać się krygować i spoglądać gdzieś pod nogi, jakbyśmy byli zawstydzeni naszym wysokim miejscem w tabeli - bo gdzieś z tyłu głowy czai się nadal myśl, że "to się musi kiedyś skończyć".
Wcale nie musi!
I mamy tu bardzo sugestywny przykład z zeszłego sezonu. Rok temu na podobnym etapie rozgrywek - a więc po kolejce 11. - tyle samo punktów, co my obecnie miały zespoły Jagiellonii i Śląska, które później zdobyły odpowiednio tytuły: mistrza i wicemistrza. Pierwszy w tabeli był natomiast rok temu Raków z 25 punktami na koncie - dokładnie tyle punktów ma obecnie a swoim koncie Lech.
Trudno więc dalej utrzymywać, że Cracovia walczy o to, by zakończyć sezon "w pierwszej ósemce", bo sądzę, że nawet miejsce 5. na zakończenie rozgrywek byłoby już teraz odbierane jako, może nie porażka ale jednak - zawód.
Wspólne ambicje - i całkiem osobiste też
Na razie jednak możemy powiedzieć, że w tej chwili trener Kroczek idzie w ślady trenerów młodego pokolenia, którzy zdają praktyczny egzamin z życia na poziomie Ekstraklasy. Gdyby Kroczek skopiował osiągnięcie Siemieńca z ubiegłego roku byłby to dla niego olbrzymi krok w promowaniu własnej osoby.
Mam w związku z tym także nadzieję, że zarząd Klubu wyciągnie odpowiednie wnioski z tej sytuacji na najbliższe okno transferowe. Skoro my JUŻ TERAZ mamy skład, który jest w stanie podejmować rywalizację o najwyższe miejsca, to może warto jeszcze wzmocnić tę drużynę zimą, by mogła realnie walczyć o najwyższy laur?
Na razie jest fajnie, jest bardzo dobrze, ale wiadomo, że w drugiej rundzie zawsze jest trudniej. Nakładają się na siebie kartki, kontuzje, zmęczenie sezonem (a pamiętajmy, że mamy w kadrze wielu etatowych reprezentantów, więc ich "przebiegi" są dodatkowo "podkręcane").
Mieliśmy już taki sezon za kadencji trenera Probierza, gdy jesienią punktowaliśmy w Lidze świetnie, a potem wiosną szybko wypadliśmy z czołówki Ekstraklasy. często więc pozycja z pierwszej rundy może być łatwo zaprzepaszczona.
U nas widać nawet w tej chwili pewne braki kadrowe: na pewno na prawym wahadle i chyba jeszcze dla pewności na środku obrony. Ale jeśli kogoś mielibyśmy brać: to musi być młodzieżowiec, z perspektywą przyszłościowego transferu, albo zawodnik, który walczy realnie o pierwszą jedenastkę.
Dokonywanie "uzupełnień" składu "na sztuki" nic tu nie da, bo jeśli trener chce utrzymać drużynę "pod prądem" - a widzę, że bardzo mu na tym zależy i dużo w tym kierunku robi i to nawet z całkiem dobrą skutecznością - to musi być cały czas rywalizacja.
Bardzo bym chciał, żeby Prezes Dróżdż powalczył o ten sukces, który nam się wszystkim przecież marzy. Po przejęciu klubu i pogonieniu z niego "szkodników" widać gołym okiem, że pod każdym względem w Cracovii jest lepiej.
Świadczą o tym wyniki sportowe, zmiany organizacyjne, a także zmiany w podejściu mediów i sponsorów do naszego Klubu. Prezes naprawdę ma się czym bronić przed zarzutami za niedociągnięcia, które wciąż jeszcze pozostają. Troszeczkę liczę jednak na to, że będzie u niego chęć sięgnięcia po więcej.
I że Pani Elżbieta Filipiak także chciałaby postawić swoją kropkę nad "i", udowadniając że w tak krótkim okresie potrafiła to wszystko pod względem sportowym zorganizować lepiej, niż Pan Profesor przez całe lata.
Życzę tego wszystkim i sobie, bo ja bym chciał zobaczyć Cracovię w mistrzowskiej koronie - to by było spełnienie marzeń. Niektórzy kibice, niekoniecznie ci najstarsi, gdy rozmawiamy śmieją się, że jak Cracovia zdobędzie mistrza to będą mogli spokojnie umrzeć.
Prawda jest taka, że jednak praktycznie wszystkie obecne pokolenia "Pasiaków" żyją tym wspólnym, niezrealizowanym i dość nierealnym dotąd marzeniem. Osób takich jak Pan Mieczysław Kolasa - pamiętających mistrzostwo z 1948 roku - jest już przecież ekstremalnie mało. Wszyscy pozostali mogą sobie te uczucia jedynie wyobrażać. Ale może... już niedługo!
Spieszcie się kupować bilety - tak szybko schodzą
Na koniec chciałbym przedstawić jeszcze jeden powód mojej radości przed meczem z Lechem. Otóż ponieważ mam karnet to mogę sobie spokojnie, "na luzaka" siedzieć w domu do końca. Nie muszę biegać pod stadion stać w kolejce po bilety na mecz, który rozegrany zostanie za tydzień. A tu - upss - mecz w następny weekend, a biletów już nie ma!
Bardzo się cieszę i w tym miejscu trzeba oddać, że ta sytuacja to jest wspólna zasługa: Prezesa, zarządu, trenerów i zawodników. W tej chwili mamy mecz dwóch czołowych drużyn w tabeli i kibice walą drzwiami i oknami na stadion, żeby zobaczyć to widowisko. Obyśmy zatem przeżyli fantastyczne święto polskiego futbolu na naszej "Ziemi Świętej", a już w ogóle najpiękniej by było, gdybyśmy mogli po zakończonym meczu zaśpiewać, że "Lidera mamy,...".
Ale może przed meczem z Lechem jeszcze pokuszę się o jeden felieton, więc o meczu z Lechem może napiszę trochę więcej za parę dni.
Tomasz Siemieniec „Siemion”
Od redakcji:
- #SiemionOdSerca – [poprzednio: „Okiem (byłego) kierownika”] - to stałe miejsce na Terazpasy.pl w którym Tomasz Siemieniec, były piłkarz i kierownik Cracovii, dzieli się swoimi obserwacjami i przemyśleniami na temat najstarszego Klubu w Polsce.
- Jeśli chciałbyś zabrać publicznie głos w tej lub innej sprawie interesującej dla kibiców Cracovii prześlij swój tekst na adres: admin/at/terazpasy.pl. Najciekawsze artykuły, listy i felietony opublikujemy. Redakcja zastrzega sobie jednocześnie prawo do skracania nadesłanych tekstów.
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
ukochna cracovio
Poldek
17:24 / 16.10.24
Zaloguj aby komentować