Wiemy, że nic wiemy - słynna sokratejska myśl niezmiennie krąży po korytarzach siedziby Polskiego Związku Piłki Nożnej przy ul. Miodowej w Warszawie. Wczoraj zebrał się zarząd PZPN i uchwalił niewiele ponad to, że za 20 milionów złotych wyrychtuje sobie nowy śliczny budyneczek. A bałagan w polskiej lidze? Sam się posprząta. Kiedy? O, dobre pytanie.

Piłkarze Cracovii po cichu liczyli, że w środę ktoś uderzy w stolicy pięścią w stół, wyznaczy terminy baraży i wskaże tych, którzy mają w nich zagrać.

Nic takiego się nie stało. Prezes PZPN, Grzegorz Lato, oświadczył jedynie, że ekstraklasa na pewno nie zostanie powiększona - ostatnio sugerowano takie rozwiązanie jako najmniej bolesne remedium na dolegliwości polskiego futbolu - oraz wykluczył możliwość przesunięcia startu rozgrywek na późniejszy termin.

- Piłkarze ekstraklasy wyjdą na boiska zgodnie z planem, czyli pierwszego sierpnia - nieznoszącym sprzeciwu głosem oznajmił były znakomity piłkarz, a dziś szef piłkarskiej centrali i specjalista od popełniania licznych zabawnych nietaktów (najnowszy z wizytą w Zimbabwe - naprawdę palce lizać).

Dla piłkarzy "Pasów", którzy dostali urlopy do 28 czerwca (z zastrzeżeniem, że cały czas mają być w kontakcie z trenerem Arturem Płatkiem), to nie jest jednak wcale taka zła wiadomość. Ani PZPN, ani Ekstraklasa SA., nie mają bowiem zamiaru czekać na decyzje Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w sprawie ŁKS Łódź (klub zaskarżył decyzję o nieprzyznanie mu licencji na grę w ekstraklasie) i Trybunału Arbitrażowego przy PKOl, który ma ponownie rozpatrzyć wniosek łódzkiego Widzewa o uchylenie kary degradacji za udział w aferze korupcyjnej.

Jeśli więc obie instytucje będą - a to na się zanosi - zwlekać z werdyktami wówczas obie łódzkie drużyny pożegnają się z marzeniami o grze w najwyższej klasie rozgrywkowej. Co dalej? Otóż w tym miejscu pojawiają się pewne nieścisłości.

- Wszystko wiadomo. Z ekstraklasy spadają ŁKS i Górnik Zabrze, a awansują Zagłębie Lubin i Korona Kielce. A baraży nie ma, bo zostały odwołane przez PZPN - przedstawia rewolucyjnie proste teorie Andrzej Rusko, prezes Ekstraklasy SA.

Dla Cracovii byłaby to bombowa wiadomość, gdyby była prawdziwa. Po wczorajszym posiedzeniu zarządu w świat popłynęły jednak zgoła inne komunikaty. Najbardziej konkretny z nich brzmi, że baraże muszą się odbyć, a kto w nich zagra rozstrzygnie się "mniej więcej" w połowie lipca. Lista kandydatów do walki o ekstraklasę nie zmieniła się. Nadal są na niej Cracovia, Arka Gdynia, Korona Kielce i Podbeskidzie Bielsko-Biała.

Zawodnikom "Pasów" nie pozostaje więc nic innego niż cierpliwie czekać aż z tego chaosu coś się urodzi. Na razie dostali dziesięciodniowe urlopy. Jeśli wcześniej nie zdarzy się nic niespodziewanego w klubie mają się zameldować 28 czerwca. 2 lipca cała drużyna wyleci do Stanów Zjednoczonych, gdzie 5 lipca zagra w Chicago pokazowy mecz z meksykańskim Monterrey. Innych punktów programu na najbliższe tygodnie dla krakowskich zawodników nie sposób przewidzieć.

Zszargane wydarzeniami z ostatnich tygodni nerwy szefów, piłkarzy i kibiców Cracovii znalazły jednak wczoraj ukojenie w... gabinecie prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego. Podpisano w nim bowiem umowę na budową stadionu przy ul. Kałuży, co oznacza, że tej inwestycji - wartej blisko 160 mln złotych - już nic nie zatrzyma.

- To historyczna chwila - przyznawał wiceprezydent Tadeusz Trzmiel. Stypą po starym, wysłużonym obiekcie będzie mecz radnych Krakowa i Lwowa, których reprezentacje zmierzą się w najbliższy poniedziałek. - Jak tylko zejdą z boiska, od razu pojawią się ekipy budowlane - przekonywał prezydent Majchrowski.

Jak stwierdził Juliusz Sikora, reprezentujący konsorcjum Alpine Budus, które będzie realizować projekt, budowa zostanie ukończona za 14 miesięcy.

- A ja liczę, że pierwszy mecz sezonu 2010/11 Cracovia rozegra już na nowym stadionie - wyraził życzenie wiceprezes "Pasów" Jakub Tabisz, cytowany przez oficjalną stronę klubu.

Oby, warto dodać, był to mecz w ekstraklasie. Na razie jednak wszystko jest w rękach sądów i PZPN. A niestety w tym drugim przypadku nie są to ręce zbyt pewne.

Przemysław Franczak - POLSKA Gazeta Krakowska