GK: Kibice machali Majewskiemu chusteczkami. Na pożegnanie
Gorzej być nie może. Cracovia przegrała z Arką i odpadła z Pucharu Polski.
Białe chusteczki, importowany z Hiszpanii symbol niechęci wobec trenerów, powiewały w środę wieczorem na stadionie Cracovii. Część fanów nie zdzierżyła porażki "Pasów" w 1/8 finału Pucharu Polski z drugoligową Arką i w niewyszukany sposób - razem z chustkami po trybunach fruwały wulgaryzmy - dawała do zrozumienia Stefanowi Majewskiemu, że powinien podać się do dymisji.
- To nie byli prawdziwi kibice. Bo prawdziwi są z drużyną na dobre i na złe - skomentował zgaszonym głosem reakcję widowni szkoleniowiec. Rezygnacji nie ogłosił, za to podkreślił, że ciągle wierzy w zespół. Nie wspomniał jednak, czy ma świadomość, że już nie wiele osób wierzy w niego.
Podczas meczu dostał jeszcze jednego prztyczka w nos. Kto wie, czy nie bardziej bolesnego. "Wojciech Stawowy, najlepszy trener ligowy" - skandowała publiczność na cześć trenera Arki. Z jednej strony przyjacielski gest wobec dawnego opiekuna Cracovii, z drugiej - siarczysty policzek dla Majewskiego. - Przyjemnie się tego słucha, ale to jest tylko przyśpiewka - wzruszał ramionami Stawowy, który jednak pozdrawiał kibiców nawet w chwili gdy na boisku trwała bezpardonowa walka. - Po prostu cieszę się, że mnie pamiętają - tłumaczył.
Zasada jest prosta: im gorsze wyniki osiągają "Pasy" (porażka z Arką była czwartą z rzędu), tym bardziej w Krakowie rozrasta się jego legenda. Nikt już nawet nie pamięta, że fani nie zawsze stali za nim murem. Stawowy stał się uosobieniem "starych, dobrych czasów", które zresztą sam z łezką w oku wspominał. - Żal, że teraz na Cracovii jest tak mało kibiców. Pamiętam, jak ten stadion tętnił kiedyś życiem - opowiadał.
Skazany w tym scenariuszu na rolę czarnego charakteru Majewski miał szansę, by złamać kanon hollywoodzkich scen finałowych, w których zwycięzcą zawsze jest dobry bohater. Bo jak na ironię zespół "najlepszego trenera ligowego" był przedwczoraj ekipą wyraźnie słabszą od gospodarzy. Krakowianie bez trudu łamali kody dostępu do systemu 4-3-3 Arki (jej zdecydowanie najsłabszą formacją jest obrona) i grali z zaskakującą swobodą w ataku. W efekcie stworzyli sobie kilka naprawdę dobrych sytuacji. Ale... - Chyba musimy iść na kolanach do Częstochowy, żebyśmy zaczęli w końcu trafiać do siatki - z przekąsem podsumował potworną nieskuteczność - własną i kolegów - pomocnik Dariusz Pawlusiński.
Jak powinno się wykańczać akcje, pokazali gdynianie. W 66 min, po jednym z ich nielicznych kontrataków, Marcin Wachowicz zdecydował się na strzał z 25 m. Kopnął, piłka odbiła się jeszcze od nogi Łukasza Skrzyńskiego i po błędzie Marcina Cabaja wpadła do bramki. - Żartowano, że Cracovia sama strzeliła sobie tego gola. Nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy więcej spotkań wygrywali w taki sposób - uśmiechał się pomocnik Arki Olgierd Moskalewicz.
Goście nie zrewanżowali się krakowianom i nie posłuchali apelu kibiców, śpiewających głośno: "Dajcie nam strzelić, Areczko, dajcie nam strzelić". W ten sposób Cracovia odpadła z Pucharu Polski - rozgrywek, które, jak podkreślano, były dla klubu priorytetowe.
Co teraz? Brzmi to jak ponury żart, ale "Pasy" w najbliższych ligowych meczach walczyć będą o to, by po rundzie jesiennej nie znaleźć się w grupie drużyn zagrożonych spadkiem. - Jeśli nie wygramy w sobotę z Zagłębiem Lubin, to w tabeli zrobi się gorąco - nie oszukiwał się Marcin Bojarski.
Zadanie nie będzie łatwe. Tym bardziej że w konfrontacji z mistrzem Polski najprawdopodobniej nie wystąpi kontuzjowany Arkadiusz Baran.
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Nowy trener + transfery
Rapacinho
11:47 / 02.11.07
Zaloguj aby komentować