Jak w PLH kupuje się hokeistów
Presja czasu, brak rozeznania i góra 5 tys. euro na miesiąc. W piątek zamknięto okienko transferowe w PLH.
- Transfery w Polsce to amatorszczyzna. Do nas trafiają zawodnicy, którzy nie załapią się w mocnych ligach - uważa Andrzej Podgórski, prezes Wojasa Podhale.
Mechanizm poszukiwania hokeistów przez polskie kluby przedstawił rok temu Wiktor Pysz, ówczesny trener nowotarżan. - Zadzwoniłem do Michaela Hreusa, który grał z moim synem Patrykiem w Mannheim. Zapytałem, czy nie zna jakiegoś dobrego obrońcy i polecił mi Burzila - wyjaśniał szkoleniowiec. Dziś słowacki hokeista jest najlepiej zarabiającym zawodnikiem w PLH (ok. 6,5 tys. euro miesięcznie).
- W Polsce nikt nie jeździ po Europie, nie śledzi rynku międzynarodowego, nie ogląda zawodników - mówi Podgórski. - To nie NHL. Czekamy, aż skończy się komuś kontrakt, sprawdzamy, czy jest w naszym zasięgu finansowym - dopiero wtedy zaczynamy negocjacje.
Niemal przez cały sezon skrzynki mailowe polskich klubów zapychane są ofertami od agentów. Polacy wolą jednak ubijać interesy ze sprawdzonymi menedżerami. - Problem w tym, że oni wysyłają oferty do prawie wszystkich klubów w Polsce. To powoduje, że nasze interesy się zderzają - wyjaśnia Podgórski.
Trochę łatwiej zdaje się mieć Unia, choć z pieniędzmi w Oświęcimiu w tym roku się nie przelewa. - W transferach pomagają nam trenerzy ze starych dobrych lat - mówi Ryszard Kowalówka, dyrektor sportowy klubu.
Poszukiwania polskich klubów zawężają się do wolnych hokeistów, bo drużyn z PLH nie stać na płacenie odstępnego. W tej sytuacji do naszej ligi trafiają zawodnicy z rezerw najlepszych klubów zagranicznych. Przy odrobinie szczęścia udaje się trafić niezłego hokeistę, którego klub już w styczniu o nic nie rywalizuje.
Polacy celują raczej w zawodników zza południowej granicy. - Polska to nie jest rynek dla Rosjan. Ich liga jest najbogatszą po NHL, więc po pieniądze oferowane przez nas nie opłaca im się schylać - nie ukrywa Podgórski.
- Spirin z Cracovii to Rosjanin. Taki zawodnik przez 30 meczów nie istnieje na lodzie, a w drużynie ze swojej ligi nie złapałby się nawet do piątej formacji - dodaje Kowalówka.
Gdy do klubu wpłynie już oferta pozyskania zagranicznego hokeisty, rozpoczyna się poszukiwanie informacji na jego temat. Działacze gromadzą się przed komputerem i przeszukują internet. Sprawdzają pozycję, przebieg kariery, statystyki, opinie. - Rzadko kiedy ogląda się zawodnika na żywo. Chyba że jest jakaś przerwa między sezonami - przyznaje Podgórski.
Później pozostaje już tylko dobić targu, bo hokeiści z mocnych lig w Polsce zatrudniani są bez testów. Te przewidziane są tylko dla zawodników z krajów egzotycznych hokejowo lub po przewlekłej kontuzji.
W Polsce obcokrajowcy nie mogą liczyć na kokosy. Najlepsi zawodnicy zarabiają w PLH 5 tys. euro, podczas gdy w Czechach wyróżniający się gracze otrzymują cztery razy tyle. Dlatego w PLH grają hokeiści, którzy często myślą już o sportowej emeryturze.
- Polski klub może wyjść z ofertą na wysokości dolnej połówki tabeli słowackiej. Dobry hokeista w Polsce zarabia jak przeciętny piłkarz trzecioligowy - porównuje Podgórski.
- Stranieri chcą sporo więcej od naszych, a do tego trzeba im zapewnić zakwaterowanie i obiady. Ale za pieniądze jakie zarabiają dwaj piłkarze polskiej ekstraklasy, da się zmontować ekipę, która powalczyłaby o hokejowe mistrzostwo - wylicza Kowalówka.
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.