Siemion od serca: Tydzień porażek, sezon porażek
Zmiany na stanowisku szkoleniowca nie będzie – tu nie ma o czym rozmawiać. Trener Probierz ma jeszcze dwa lata kontraktu, a w Cracovii nigdy nie płaciło się trenerom za zerwanie kontraktu. Nie sądzę też zresztą, by trener Probierz chciał z tych pieniędzy zrezygnować i odejść za porozumieniem stron. Sytuacja jest patowa – pisze na Terazpasy.pl Tomasz Siemieniec , były piłkarz i kierownik Cracovii.
Pierwsza porażka 1:2, czyli Jagiellonia
O dziwo mecz w Białymstoku zaczął się dla nas korzystnie. Na skrzydle bardzo dobrze wyglądał Thiago nieźle wyglądał Pelle. Mieliśmy też w tym meczu parę naprawdę dobrych sytuacji na to, by zdobyć więcej niż jedna bramkę. Tym niemniej sam gol na 1:0 dla nas – więcej niż przypadkowy. Trzy błędy w jednej akcji naprawdę cieżko jest zrobić, a gracze Jagiellonii tego dokonali: najpierw machnął się Augustyn, potem machnął się Wdowik, wreszcie ponownie Wdowik źle blokował strzał, a na koniec bramkarz źle interweniował, bo miał praktycznie piłkę na rękawicy, ale trafiła go w nadgarstek. Podsumowując: mieliśmy z tym strzałem Thiago dużo szczęścia.
Później bardzo dobrą okazję miał Rivaldinho, ale trafił w słupek. Nie jestem zresztą zdziwiony, że tego nie trafił – nieprzypadkowo ma tylko jedną strzeloną bramkę. Trzeba jednak powiedzieć, że przez pierwsze 25. minut wyglądaliśmy w Białymstoku zaskakująco dobrze, jak na te wszystkie nasze wcześniejsze mecze.
Niestety potem, jak zwykle, zaczęło się już wszystko psuć: jedna centra, druga centra i z 1:0 dla nas robi się 1:2. Od tego momentu myśmy jeszcze coś tam grali, ale poza tym strzałem Dimuna w poprzeczkę jeszcze przy stanie 1:1 my już nie stwarzaliśmy groźnych sytuacji.
Cała druga połowa trochę bez historii – chaotycznie broniła się Jagiellonia, która zresztą moim zdaniem jest też bardzo słabym zespołem – a my nie potrafiliśmy niczego sensownego skonstruować, żeby ich „ugryźć”. I jak słaba jest Jagiellonia, tak trzeba im przyznać, że na nas umieli się zmobilizować, strzelili dwie bramki i chyba już można powiedzieć, że są pewni utrzymania.
Ten mecz dwóch bardzo słabych drużyn wygrała Jagiellonia. A przecież gdybyśmy to my wygrali ten mecz to minęlibyśmy w tabeli Płock i zbliżylibyśmy się na dwa punkty do kolejnych drużyn. Teraz to już jednak tylko gdybanie – zostaliśmy w głębokim dole.
Najbardziej martwiące w tym meczu było – poza brakiem punktów – to jak traciliśmy gole. Były to sytuacje dość statyczne, wymagające przede wszystkim dobrego ustawienia, właściwego krycia w obronie. Naprawdę, w takich sytuacjach powinniśmy się nie dawać zaskakiwać, bo to jest do wyćwiczenia: upilnowanie zawodnika przy rzucie wolnym, przy dośrodkowaniu do nabiegającego – to nie jest jakaś filozofia. Jeśli tracimy bramki z czegoś takiego, to można się załamać. I tak jak pisałem przed tygodniem: o ile z Lechem wygraliśmy przypadkowo, tak z Jagiellonia strzeliliśmy pierwsi bramkę, ale i tego już nie potrafiliśmy dowieźć.
Jesteśmy w bardzo słabej sytuacji i czeka nas teraz wyjazd na Legię. W środę mieliśmy mecz w Pucharze Polski, więc też nie ma mowy o odpoczynku. Stal Mielec gra teraz z kolei z Zagłębiem i przy zwycięstwie Stal wyprzeda nas w tabeli, a my w następnej kolejce mamy mecz „o sześć punktów” z Płockiem. Dzieje się dokładnie to, o czym pisałem jakiś czas temu: zaprzątaliśmy sobie głowę Pucharem, a rzeczywistość ligowa skrzeczy i do końca sezonu czeka nas morderczy bój o zachowanie ekstraklasowego bytu.
Drugie 1:2, czyli Raków
Jestem w ciężkim szoku po tym spotkaniu z Rakowem, bo zszokowało mnie już samo ustawienie. Gramy mecz u siebie, chcemy wygrać i wychodzimy na murawę bez napastnika za to z trzema defensywnymi pomocnikami. Na ławce siedzą: Alvarez, Piszczek, Rivaldinho i Strózik, czyli czterech nominalnych napastników, a w składzie nie było ani jednego!
Druga sprawa to Lusiusz, który był przesunięty do rezerw i nie grał w tym sezonie żadnego meczu w Ekstraklasie. I co się dzieje? Nagle przychodzi 1/2 finału Pucharu Polski – podobno najważniejszy mecz w sezonie – i nagle jak królik z kapelusza „Lucek” wyskakuje nam w pierwszym składzie. Jeśli chodziło o element zaskoczenia to on się udał w stu procentach, bo ani ja, ani pewnie nikt inny nie wpadłby na to, że z Rakowem w środku pola zagra Lusiusz.
Ale tak zupełnie serio: wiedzieliśmy wcześniej, że w tym meczu musi zagrać dwóch młodzieżowców i tak żeśmy się do tego przygotowywali, że w ostatniej chwili załataliśmy dziurę zawodnikiem, którego jeszcze parę tygodni, a może parę dni temu nie widzieliśmy w kadrze pierwszego zespołu. Graczem, który nie zagrał na szczeblu centralnym w tym sezonie!
Albo stawiasz na jakichś zawodników, gdzie widać jakąś myśl szkoleniową - ci będą mi potrzebni na ligę, ci na puchar – albo rodzą się takie kwiatki i można przypuszczać, że skład równie dobrze mógłby być wybierany przez maszynę losującą. Jak już zresztą pisałem wcześniej: myśl o wdrażaniu młodych wynika tylko z tego, że oni „muszą grać” i gdyby nie było takiego przepisu, to podejrzewam, że żaden młody u nas by nie zagrał i pewnie nie byłoby nawet Niemczyckiego.
Kolejny problem, na który też zwracałem już uwagę, to wystawianie zawodników na nieswoich pozycjach. Najpierw zaczynamy z pomocnikiem w roli napastnika, a potem rzucamy na boisko nagle czterech napastników i jeszcze na dokładkę Loshaja, który jest z kolei czwartym defensywnym pomocnikiem. Wchodzą oczywiście na pozycje, których nie rozumieją, nie potrafią na nich grać.
Mamy w drużynie dwóch klasycznych, bocznych pomocników którzy grają regularnie – mam na myśli Thiago i Sergiu. Hanca w zasadzie nie był nominalnym skrzydłowym, ale już dawno go na takiego przerobiliśmy, więc dajmy na to. W meczu z Rakowem schodzi Hanca i wchodzi na niego Loshaj – defensywny pomocnik – a na ławce mamy jedynego młodzieżowca, który jest bocznym pomocnikiem, czyli Myszora. I ten Myszor nie dostaje swojej szansy - chociaż nie wiem, czy on by zagrał gorzej od Sergiu na obecną chwilę?
Myślę, że ryzyko takiego posunięcia w tym meczu było żadne. Tymczasem zamiast wejścia Myszora chwilę później ściągnięty został Thiago i zostajemy bez bocznych pomocników. I potem dziwimy się efektom takich posunięć. Dziwimy się i wściekamy, że zawodnicy nie wiedzą co mają zrobić na boisku. Ale zadajmy sobie pytanie: skąd niby mieliby to wiedzieć? Kto wpada na takie szaleńcze koncepcje, skąd one się biorą?
Ja nie wiem, nie rozumiem tej myśli.
Ale podsumowując już ten koszmarny mecz można zapytać: co to jest za różnica czy odpadniesz w 1/16, 1/8, czy w półfinale? Puchar Polski polega na tym, że zdobywasz go, albo nie zdobywasz i o drugim miejscu nikt nie pamięta. Czy przy takim zespole, takiej atmosferze w drużynie, czy przy takich wynikach nas stać było jeszcze na taką wyczerpująca walkę na dwóch frontach, na tracenie sił? Pewnie, chciałbym być jeszcze raz na finale Pucharu Polski, ale nie kosztem Ekstraklasy, bo to jednak ona „nas żywi”, mamy z niej wszystko, co dobre.
I na niej się teraz skupmy.
Przekleństwo nie swojej pozycji – zwłaszcza młodzi mają pod górkę
Przy okazji tego meczu z Rakowem, ale i przy okazji innych meczów ligowych wychodzi po raz kolejny jeden, zupełnie podstawowy problem jaki ma obecnie drużyna: pozycje zawodników.
Muszę zresztą trochę wziąć tu w obronę zwłaszcza takich piłkarzy jak: Strózik, Fiolić, czy Loshaj – oni rzadko w ogóle grają na swoich pozycjach, a niektórzy kibice jadą po nich równo z trawą.
Po trzech latach próbowania Strózika w pierwszej drużynie, po jakichś 40 meczach w Ekstraklasie jedyne co wiemy na temat tego zawodnika to że nie sprawdza się na skrzydle. Ale może na swojej pozycji, na dziewiątce, by błyszczał? On z tych 40 meczów może ze dwa, może ze trzy razy grał właśnie tam, więc jak to oceniać?
Nie rozumiem też skąd się biorą takie efemerydy, jak Matheus Santos, czy Vinicius Ferreira – zawodnicy gorsi od części naszych juniorów. Ale za to z Brazylii! No i trzeba było ich z tej Brazyli ściągnąć, dać im mieszkanie, pensje na pewno też wyższe, niż te, które mają Polacy w juniorach. Obaj ci zawodnicy przez ostatnie trzy lata jakoś nie wypłynęli na szerokie wody – Vinicius chyba zagrał w Ekstraklasie jeden mecz, żeby pokazać na siłę, jaki to on nie jest dobry i perspektywiczny. Wydaliśmy na nich masę pieniędzy i wszystko chyba tylko po to, żeby udowodnić, że warto było się przejechać do Brazylii.
Inne dziwne decyzje, to wpuszczanie na jeden mecz Guta, Bały, Kapka czy innych graczy z drużyny juniorów. Na czym to wpuszczanie polega, skoro to są jednorazowe strzały – potem i tak nie stawiamy na tych zawodników. Jakby się przyjrzeć ilu my mamy zawodników zgłoszonych do pierwszej drużyny to można byłoby przypuszczać, że nasza kadra jest największa w lidze. A tak naprawdę ludzi do grania to mamy bardzo ograniczoną ilość.
Z kolei Zaucha był próbowany, dostał więcej szans niż jedną, ale po pierwszym błędzie został „odpalony” i zesłany znów do rezerw. Tymczasem doświadczony Sadiković też zrobił błąd, który nas kosztował bramkę i co? I nic, gra dalej. A pamiętajmy, że Zaucha popełnił ten błąd, za który został „spalony” grając nie na swojej pozycji! Zaucha to jest skrzydłowy, a nie boczny obrońca. I raz jeszcze kłania się wystawianie zawodników na złych pozycjach, na pozycjach, których oni nie rozumieją, z którymi nie mają związanych automatyzmów. Wystawianie piłkarza na nie swojej pozycji? Można tak zrobić z jednym zawodnikiem w sytuacji awaryjnej – co i tak jest obarczone pewnym ryzykiem - ale nie można tak grać z połową drużyny! To jest piłkarski kryminał!
Mieliśmy już wcześniej zresztą podobne przypadki: z Pestką, z Lusiuszem. Jeden błąd skazywał młodego piłkarza „na zesłanie”. Nie mając pomysłu na młodzieżowców my sami sobie tych ludzi palimy, wsadzając ich na „zbyt wysokiego konia”.
Ja tym wszystkim jestem zdziwiony, ale mówię o tym właśnie dlatego, że potem przychodzi taki mecz jak ten z Rakowem w Pucharze Polski i my nie wiemy kim grać jako młodzieżowcem.
Szansa na zmiany? Zmiany nie będzie
Zmiany na stanowisku szkoleniowca nie będzie – tu nie ma o czym rozmawiać. Trener Probierz ma jeszcze dwa lata kontraktu, a w Cracovii nigdy nie płaciło się trenerom za zerwanie kontraktu. Wątpię więc, żeby klub teraz chciał podejść do sprawy inaczej i nie sądzę, by ktoś chciał zapłacić trenerowi za dwa lata niewypełnionego kontaktu. Nie sądzę też zresztą, by trener Probierz chciał z tych pieniędzy zrezygnować i odejść za porozumieniem stron.
Myślę, że sytuacja jest tutaj patowa. Czeka nas więc prawdopodobnie strata kolejnych sezonów, kolejnych pieniędzy na transfery. Raczej nie pomylę się, jeśli powiem, że po zakończeniu trwających rozgrywek czeka nas kolejna rewolucja i „wietrzenie szatni”.
Każdy kibic ma pewnie w głowie odpowiedź na pytanie: ilu z tych zawodników, którzy obecnie grają w barwach Pasów chciałby oglądać przy Kałuży w następnym sezonie. A jeśli jeszcze tej odpowiedzi nie ma, to niech sobie na tak postawione pytanie odpowie. Z kolei następna rewolucja, to następne setki tysięcy, może miliony wydawane na nowych piłkarzy. Przy tym zero szkieletu drużyny, zero młodzieżowców i wychowanków, którzy mogliby wchodzić w miejsca odchodzących. Atmosfera wkoło drużyny, zespołu i klubu słaba. Dziwne odejścia zawodników, minus pięć punktów, czy nawet te niedawne przeszukania u wiceprezesa Tabisza – choć nie związane z Cracovią, to jednak trudno je rozgraniczyć, oddzielić od ogólnego obrazu klubu.
Co gorsza: gdy wybuchają jakieś kryzysy wizerunkowe tego typu – a one wybuchają non-stop – to ze strony klubu nie ma żadnej, reakcji, żadnego komentarza, żadnego działania, które mogłoby zażegnać pewne niebezpieczeństwa. Jest podejście na zasadzie: niech to sobie przyschnie, niech sobie leci, my z tym nic nie robimy i wszyscy o tym w końcu zapomną.
Problem polega na tym, że nie zapominają. Zbierają się na nas różne nieciekawe rzeczy – przez ostatnie cztery lata mieliśmy wręcz eskalację tego typu historii, wszystkiego tego złego, co tylko nam się mogło przytrafić. Żeby tylko wymienić konflikty i dziwne odejścia piłkarzy: Covilo, Wdowiak, Gol. Gdyby to była jedna sytuacja na dziesięć lat, to można by jakoś tłumaczyć, ale tak nie jest. A były jeszcze przypadku „mniejszego kalibru”, jak: Sowah, Oliva, Hernandez, Zorilla, czy Forsell. To wszystko się zbiera i gdzieś się w końcu ulewa.
Chciałbym wyciągnąć coś dobrego, zahaczyć się o jakiś pozytyw, ale trzeba sobie powiedzieć, że jest naprawdę źle. Odpadliśmy z Pucharu, który mógł przykrywać nieco wszystkie te problemy. Był to argument, by nie krytykować zarządu, nie krytykować trenera: „wciąż gramy w Pucharze, wygramy i uratujemy ten sezon”. Teraz już wiadomo, że ratowanie sezonu się nie udało. Jedyny pozytyw jest taki, że z ligi spada jeden zespół – więc może choć to się uda. Ale jakby na to nie patrzeć: w lidze też jest słabo.
Pozyskaliśmy za olbrzymie pieniądze trenera Probierza, mieliśmy budować bazę, drużynę, stawiać na wychowanków. Jak to się sprawdziło widzimy dzisiaj. Pocieszające jest to, że faktycznie powstała baza w Rącznej, ale oprócz tego nie mamy ani zdolnej młodzieży, ani dobrych transferów, ani zawodników, których moglibyśmy sensownie sprzedać (za wyjątkiem Niemczyckiego), więc o entuzjazm ciężko. Mamy oczywiście coś niepodważalnego, jeśli chodzi o osiągnięcia klubowe: mamy Puchar i Superpuchar. Ja jednak mówię o ogólnej sytuacji klubu – o tym, czy jako klub zrobiliśmy w ostatnich latach progres.
Moim zdaniem nie: na razie nie ma nawet tunelu, a o światełku nie ma co marzyć.
Ale dla otuchy mogę na koniec napisać tylko jedno: jest tak słabo, że chyba można już tylko coś poprawić. Gdy przychodzisz w momencie, kiedy jest w miarę dobrze, to o widoczny efekt może być trudno. My już jesteśmy w takim miejscu, że jest bardzo źle i nawet niewielki krok w dobrym kierunku sprawi wrażenie, jakbyśmy kroczyli w stumilowych butach.
Tomasz Siemienec „Siemion”
Od redakcji: „Siemion od serca” – [poprzednio: „Okiem (byłego) kierownika”] - to stałe miejsce na Terazpasy.pl w którym Tomasz Siemieniec, były piłkarz i kierownik Cracovii, dzieli się swoimi obserwacjami i przemyśleniami na temat najstarszego Klubu w Polsce.
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Tydzień porażek...
Kibic1995
13:07 / 19.04.21
Zaloguj aby komentować