Marek Wasiluk: - Każdy mecz grą o życie
- Jako chłopak zawsze kibicowałem Jagiellonii i tak będzie do końca życia. Ale teraz jestem zawodnikiem Cracovii i w sobotę na boisku sentymentów nie będzie - mówi piłkarz Cracovii Marek Wasiluk.
- W sobotę gracie z Jagiellonią Białystok. To będzie mecz o życie...
- Teraz każde spotkanie jest grą o życie. Tak było w pojedynku z Górnikiem w Zabrzu, w ostatnim meczu z Lechem w Krakowie. Jagiellonia to, patrząc w tabele, nasz bezpośredni rywal, jeśli wygramy, to złapiemy z nimi kontakt. Dlatego musimy zrobić wszystko, by trzy punkty zostały w Krakowie.
- Lubi Pan takie mecze o życie?
- Każdy wolałby grać z jakimś luzem psychicznym, nie musimy, a tylko możemy, jak było np. z Polonią w Warszawie. Teraz trzeba pokazać, że po słabszych meczach jesteśmy facetami.
- Ile punktów chciałby Pan zdobyć w dwóch ostatnich meczach z Jagiellonią i Arką w Gdyni?
- Trzeba jak najszybciej wydostać się ze strefy spadkowej. I w każdym meczu grać o zwycięstwo.
- Cztery punkty będą Pana satysfakcjonować?
- To wszystko zależy od okoliczności, ale nie są to rywale przed którymi trzeba się kłaść, z jednymi i drugimi można wygrać.
- Dla Pana mecz z Jagiellonią będzie szczególny, urodził się Pan w Białymstoku, tam stawiał pierwsze piłkarskie kroki...
- Tak, jestem białostoczaninem, cała moja dotychczasowa, piłkarska kariera związana była z Jagiellonią, gdzie zacząłem grać jako 8 latek i występowałem do 21. roku życia. Dopiero latem po raz pierwszy zmieniłem klub na Cracovię.
- Sentyment do Jagiellonii został?
- Jako chłopak zawsze kibicowałem Jagiellonii i tak będzie do końca życia. Ale teraz jestem zawodnikiem Cracovii i w sobotę na boisku sentymentów nie będzie.
- Pana rodzice mieszkają w Białymstoku, jak Pan myśli komu będą kibicować rodzice?
- Jestem święcie przekonany, że w tym dniu najbliżsi będą za Cracovią! Moi rodzice często przyjeżdżają do Krakowa, byli kilka razy na meczu z Lechem.
- Przed paroma tygodniami nie zagrał Pan w Białymstoku przeciwko Jagiellonii...
- Było mi żal, ale z gry wyeliminowały mnie kartki. Byłem na trybunach, nogi trochę chodziły, chciało się pograć.
- Ma Pan dobrych kolegów w obecnej drużynie Jagiellonii?
- Przed tym sezonem w Jagiellonii było małe trzęsienie ziemi, ale kilku kolegów zostało, znam dobrze, choćby Jareckiego, Dzienisa, Niedzielę, Łatkę, przyjaźnię się z Renuszem.
- Dodaje Panu animuszu do pracy powołanie na listę rezerwową do kadry trenera Beenhakkera na grudniowe zgrupowanie w Turcji.
- Jestem tylko rezerwą rezerwy. Nie ma się czym za bardzo szczycić. Ale jest to miłe, że selekcjoner mnie dostrzegł i zna moje nazwisko.
- Gra Pan na różnych pozycjach...
- Tak, w obronie i w pomocy występowałem już na każdej pozycji.
- A w ataku Pan grał?
- Nie. Tego trenerzy nie ryzykowali.
- Miał Pan trudne początki w Cracovii, gra Pana wyglądała różnie, kibice, dziennikarze byli często krytyczni...
- Z pierwszych meczów w Cracovii nie byłem zadowolony. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale było to pisane przez pryzmat trenera Majewskiego, który ściągał mnie do "Pasów", zatem kojarzono mnie z trenerem. Zawsze mówiłem, że nie jestem wirtuozem, tym bardziej że trener ustawiał mnie na lewej pomocy, a na pewno nie jest to moja pozycja. A jeszcze dodatkowym utrudnieniem były założenie Majewskiego. To niedobrze wyglądało. Ale wierzyłem w siebie. Wiem na co mnie stać.
Rozmawiał: Andrzej Stanowski - Dziennik Polski
Fot. Crac
Komentarze
Zaloguj się lub załóż nowe konto.
Zaloguj się lub załóż nowe konto.